Wspomnienie z zalotów, ślubu i wesela
- Jan Aleksandrowicz
- 23 sie 2018
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 26 wrz 2020
Przekazane 10 lat temu wspomnienia o zalotach, ślubie i weselu Janiny Biardy i Franciszka Aleksandrowicza, bogato ilustrowane rodzinnymi fotografiami, trafiają dziś w Państwa ręce. Jest to bliska sercu autora historia, którą chciałby uchronić od destrukcyjnej siły czasu.

Mijają lata, mijają dnie
przemija życie jakby we śnie.
Przemija młodość, kwitną marzenia,
a nam zostają tylko wspomnienia.
Życie jest piękne, porywające
jest tak cudowne, olśniewające.
Jest jak róża co się rozwija,
jest burzą wichrem, który przemija.
Wszystko na świecie przemija powoli,
pamięć o szczęściu i o tym co boli.
Wszystko przemija jak przeznaczenie
i tylko jedno zostaje nam WSPOMNIENIE.


Franio Aleksandrowicz, kawaler (26 lat) z Krzeska Królowa Niwa, w roku 1949 zajechał zaraz po Świętach Bożego Narodzenia do "Walerków" (Waleriana Gorzkowskiego, ojca Kazika) w kolonii Kośmidrów, do szewca, aby zamówić sobie portfel. Szewcem w Kośmidrach był Franciszek Kozak. "Walerkowa" przyszła do Biardów (sąsiadów) i powiedziała, że jest u nich kawaler. Zaprosiła panny do kądzieli. Panny zaraz pobiegły tj. Jasia Biarda (18 lat) i Halina Byczuk (miała już syna, Józia). Panny miały bardzo krótkie spódniczki.
Młody jeździł na zaloty, czym się dało, furmanką albo saniami. Sąsiadka „Walerkowa” podpowiedziała pannie: „Jak przyjedzie kawaler, to mu powiedz, że chałat (ubranie) możesz mu powiesić w szafie (udawaj, że macie szafę)”.
Było to w pierwszym tygodniu stycznia, a w Święto Trzech Króli 1950 roku amant przyjechał się oficjalnie oświadczyć. W dzień oświadczyn panna zaśpiewała taką przyśpiewkę:
„Chłopczyku tyś mój raj, chłopczyku buzi daj, i weź mnie w objęcia swe, bo ja Cię kochać chcę”.
Następnie kawaler przywiózł pannę do Krzeska na oględziny. Ciotki się zeszły, Władzia Starzyńska (mama Mietka) narobiła "fikańców" i stwierdzono, że panna może być. Przy smażeniu pączków powiedziała, że "udały się pączki, bo mają obrączki". Babcia Frania, Franciszka Pasiakowa (z domu Jagielak, 79 lat), zaśpiewała:
"Ten malutki kieliszeczek, nie doleci do kiszeczek. A ja piję cienko, cienko, aż zobaczę denko, denko."
I też wypiła kieliszek.

Jeszcze w tym karnawale odbył się ślub i wesele tzn. w środę 8 lutego 1950 roku. Panna młoda miała wtedy 18 lat i 5 miesięcy, młody 26 lat i 3 miesiące. Wesele było w małej wsi na kolonii-Kośmidry (wtedy na Podlasiu, dzisiaj Mazowsze), gdzie do kościoła było 3 km polną drogą.
U pana młodego zebrała się najbliższa rodzina. Po błogosławieństwie młody wyjechał do młodej paradną furmanką z drabinkami w dwa konie. Pozostali goście zajęli miejsca w swoich furmankach. Na pamiątkę wujek z Warszawy zrobił wspólne zdjęcie na podwórku u młodego. Matka młodego zmarła 7 miesięcy przed ślubem.


Tymczasem na podwórku młoda czekała z gośćmi na przyjazd młodego. Po powitaniu i błogosławieństwie zrobiono wspólną fotografię i wyruszono do kościoła. Młodzi mieli dwie pary drużbów na weselu. Młodszej pary drużbów nie ma na zdjęciu, ponieważ druhna „Antoniakowa” wstydziła się drużby (był za mały i za młody). Ojciec panny młodej podstawił trzy paradne bryczki, żeby młodym było wygodniej jechać, ale młody siadł na swoją furmankę i powiedział:
― Ty sobie jedź bryczką. Ja jadę furmanką.
Młoda spytała się swego ojca, co ma robić, a on odpowiedział:
― Rób, co On ci każe.
Młody obejrzał się do tyłu i zobaczył, jak młoda gramoli się na furmankę. I tak para młoda pojechała furmanką, a za nimi bryczkami goście. Ślub odbył się w pięknym murowanym kościele w Krzesku, zbudowanym w stylu neogotyckim, poświęconym w 1920 r.

Po powrocie z kościoła zaczęło się przyjęcie – odbyło się ono w drewnianym domu, w którym była sień, kuchnia, jedna izba i alkierz (wisiały w nim na drągach ubrania). Na czas wesela łóżka i kredens zostały wyniesione do stodoły, aby zmieściło się więcej gości. Zasiadali oni do stołu na trzy tury, bo na raz nie mogli się zmieścić.
Dla gości, którym brakowało miejsca, i dla młodych były tańce w innej chałupie, na kolonii u „Gutków”. Trzeba było do niej iść ok. 300 metrów po łące, a padał wówczas deszcz. Weselnikom przygrywał na harmonii wujek. Był też bęben.

Na drugi dzień były poprawiny. Młodzi przeżyli ze sobą szczęśliwie 44 lata i wychowali pięcioro dzieci, z których każde doczekało się własnego potomstwa.

Wieczność przed nami i wieczność za nami, a dla nas chwila między wiecznościami
– Jan Izydor Sztaudynger
コメント