Basiu, gdzie jesteś? Reportaż genealogiczny [3/3]
- Marcin Grzesiak
- 23 wrz 2017
- 6 minut(y) czytania
Archiwum Archidiecezjalne nie mówi nam nic o Mariannie Cyranowskiej z Thumów, matce Heleny i mojego dziadka. Zachodzimy w głowę, jakie losy doprowadziły do tego, że opiekujemy się grobem ojca dziadka, a nic nie wiemy o jego matce? Może dziadek nie znał matki? Może zmarła krótko po jego urodzeniu? Dlaczego dziadek zaprowadził swoją córkę, moją mamę, na grób jej dziadka, a o babci nie wspomniał słowem?
Z USC wyciągamy akt zgonu pradziadka – Franciszka Ksawerego Cyranowskiego. Zmarł w czasie okupacji. Niemiecka buchalteria musiała być precyzyjna, więc z kopii niemieckiego formularza aktu zgonu dowiadujemy się wielu nowych rzeczy. Że Franciszek był stolarzem (mama była przekonana, że szewcem). Że mieszkał przy ul. Granicznej (w ruch idą indeksy zmian nazw ulic Łodzi i stare plany miasta). Że zmarł jako żonaty, ale wcześniej był wdowcem. Dowiadujemy się sporo, ale o Mariannie niemal nic. Musiała umrzeć w którymś momencie pomiędzy wydaniem na świat mojego dziadka, a nowym małżeństwem Franciszka. Za radą urzędnika z USC zwracamy się do Archiwum Państwowego w Łodzi. Prosimy o kwerendę posiadanych przez Archiwum dokumentów pod kątem dwóch osób: Franciszka Cyranowskiego i Marianny z Thumów Cyranowskiej. Z znów trwa oczekiwanie.
Przy okazji wszystkich spotkań rodzinnych temat poszukiwań genealogicznych zajmuje pierwsze miejsce. Moje dzieci zdają się być trochę tym zmęczone i chyba trochę rozczarowane, bo w międzyczasie zdajemy się nie doceniać ważnych rzeczy dziejących się w ich życiu. A dzieje się sporo. Kończą się studia, zaczynają małżeństwa, odbywają remonty i budowy, toczą się kariery.

Barbara Maria Macioł
Korespondencja z Archiwum Państwowego obejmowała jeden skan – dwie strony książki ewidencji ludności. Ale ten jeden skan odpowiedział na wiele pytań, a jeszcze więcej nasunął. Odnaleźliśmy Mariannę Thum – poznaliśmy jej datę urodzenia (dzięki temu dość szybko uzyskaliśmy odpis jej aktu chrztu), a dzięki aktualizacji danych przeprowadzonej w księdze w latach 30. minionego stulecia, dowiedzieliśmy się także, gdzie i kiedy zmarła. Ale prawdziwy szok przeżyliśmy czytając pozostałe wpisy na stronie. Ewidencja prowadzona była rodzinami. Dlatego pierwszy wpis dotyczył Franciszka Ksawerego jako głowy rodziny – tu nie było zaskoczeń. Wszystko, co o nim wpisano w ewidencję, wiedzieliśmy już wcześniej. Druga była Marianna, jego żona. A potem następowały wpisy dotyczące pięciorga dzieci. Pięciorga!
Przed chwilą dalibyśmy sobie rękę odciąć, że dziadek miał tylko jedną siostrę, a ten jeden dokument ujawnił naszym oczom troje starszego rodzeństwa Heleny i Tadeusza, dwoje dzieci zmarłych we wczesnym dzieciństwie, i brata, który zmarł w roku 1919 jako osiemnastolatek! Brat, którego mój dziadek musiał znać. Z którym wychowywał się przez 14 lat! I o którym nie powiedział nam ani słowa.
Później pojawiły się jeszcze inne dokumenty, dzięki którym prześledziliśmy trochę dokładniej losy Heleny i Tadeusza i które nasunęły nam całe mnóstwo pytań, na które prawdopodobnie nigdy nie znajdziemy odpowiedzi, ponieważ odpowiedzi te tkwią nie w dokumentach, ale we wspomnieniach ludzi, którzy dawno już odeszli.
Uzupełniliśmy obraz naszego drzewa genealogicznego. Wedle możliwości zapełniliśmy białe plamy. Oswoiliśmy się z wiedzą, która zastąpiła domysły. Pozostało jedno miejsce, do którego myśli wracały jak język do dziury po niedawno wyrwanym zębie.
Basia.
W Wolbromiu brak informacji o jej urodzeniu.
Nadchodzi taki moment, w którym logika zawodzi i człowiek zdaje się na łut szczęścia. Siedząc pewnego wieczoru i przyglądając się zgromadzonym informacjom, wpisałem w Google frazę: „Barbara Macioł Poznań”. Niewiele wyników, ale jednym z nich jest odnośnik do jakiegoś zbioru danych dotyczących poznańskiej Starołęki. Ściągam, otwieram pobrany arkusz kalkulacyjny i czytam nagłówek: CHRZTY, ZAPOWIEDZI PRZEDŚLUBNE, ŚLUBY LATA 1934-1939; Tygodnik Parafialny Parafii Św. Antoniego Padewskiego w Poznaniu. Ktoś zadał sobie trud i zindeksował ogłoszenia parafialne drukowane w cotygodniowej gazetce. W pozycji 79. znajduję wpis: Macioł Barbara Maria; 07.08.1934, Starołęcka 18. Serce wali mi jak młotem. Uspokajam się na siłę, powtarzając sobie, że to może być tylko przypadkowa zbieżność nazwisk. Dzwonię to mamy, aby podzielić się odkryciem i zapytać, czy coś jej w związku z tym przychodzi na myśl. Mama zastanawia się głęboko. Liczy lata i ostrożnie mówi, że to się może zgadzać.
Postanawiamy jak najszybciej skontaktować się z parafią Św. Antoniego i poprosić o sprawdzenie w akcie chrztu. Jeśli ta Barbara Macioł z gazetki jest córką Heleny i Józefa, to znaleźliśmy ją! Jest za późno, żeby dzwonić. Piszę więc maila i obiecuję sobie zadzwonić następnego dnia w godzinach pracy kancelarii parafialnej. Właśnie naciskam „Wyślij”, gdy odzywa się telefon. Tym razem olśnienie spłynęło na mamę. Przypomina mi list, z którego dziadek dowiedział się w 1943 roku o śmierci siostry, i dopisek ołówkiem u dołu strony. Owo Etschstrasse ileś tam. Szybko szukam jakiejś strony, która podpowiedziałaby mi, jak się nazywały ulice w Poznaniu w czasie okupacji. Etschstrasse to wcześniejsza i późniejsza Bystra. Mapy Google – gdzie jest Bystra w Poznaniu? Tuż koło Starołęckiej! To nie może być przypadek! Ale, ale – co właściwie było/jest przy Starołęckiej 18? Zakłady przemysłu gumowego „Stomil”. Rany! Józef Macioł był podmajstrzym w zakładach gumowych w Wolbromiu. Teraz znajduję Barbarę Macioł mieszkającą na terenie zakładów przemysłu gumowego w Poznaniu! Za dużo tego jak na zbieg okoliczności.
Nasze przekonanie, że znaleźliśmy Basię graniczy z pewnością. Niemniej, po drobnych trudnościach, po kilku dniach udaje mi się porozmawiać z bardzo życzliwym księdzem proboszczem parafii św. Antoniego na Starołęce, który czyta mi przez telefon akt chrztu. Wszystko się zgadza! Podana data jest datą urodzin. Chrzest odbył się 24 listopada tego samego roku. Imiona i nazwiska rodziców takie, jakich się spodziewaliśmy – a właściwie o jakie się modliliśmy. Radość, jaką odczuwam jest taka, że dziękując księdzu zapomniałem dopytać o wszystko inne, co by tam w akcie mogło być napisane. Już chcę się rozłączać, gdy ksiądz dorzuca informację: „Mam tu napisane, proszę Pana, że Barbara była bierzmowana w dniu 10.06.1946 roku w parafii św. Rocha w Poznaniu”. Chwilę… Co to oznacza? To oznacza, że Basia przeżyła wojnę! Jednym telefonem nie tylko potwierdziłem jej przyjście na świat, ale popchnąłem naszą wiedzę do 1946 roku.
Oczywiście natychmiast podejmuję próbę kontaktu z parafią Św. Rocha. Tu także dopisuje mi szczęście. Równie życzliwy ksiądz proboszcz odnajduje sprawnie księgę i potwierdza wpis. Sakramentu udzielił ks. biskup Dymek. Cała grupa dzieci ma jednego świadka, którego nazwisko jest nieczytelne. Basia, ochrzczona jako Barbara Maria, na bierzmowaniu przyjęła trzecie imię Helena, po zmarłej trzy lata wcześniej mamie.
Chcemy dostać z USC wypis aktu urodzenia Barbary Marii Macioł. I tu napotykamy na mur nie do pokonania. Akta są „za młode”, obejmuje je ustawa o ochronie danych osobowych, a prawo do tego typu informacji mają zstępni. My nimi nie jesteśmy. Nic się nie da zrobić.

Helena i Basia Macioł
Skoro jednak najbardziej przełomowego odkrycia dokonaliśmy w wyniku głupiego wpisania w wyszukiwarkę internetową imienia i nazwiska oraz nazwy miasta, może zadziała to po raz drugi, jeśli spróbujemy odnaleźć Józefa Macioła?
Zadziałało… Serce skuł mi lód. Czytam nagłówek rekordu, który znalazła dla mnie wyszukiwarka w zasobach poznańskiego IPN: „Akta śledztwa w sprawie przynależności do VD oraz współpracy z gestapo, prowadzonemu przeciwko: Macioł Józef, imię ojca: Bernard, ur. 07-07-1898 r.” Oczywiście do zawartości nie ma dostępu online. Ale sam tytuł zaczyna wyjaśniać bardzo wiele. Dziadek nie chciał się ze szwagrem kontaktować. Korespondował z ledwie piśmienną nianią zamiast z Józefem. Helena pochowana na cmentarzu dostępnym dla Niemców.
IPN ogranicza prywatny dostęp do informacji do dość precyzyjnie określonej listy krewnych i innych członków rodziny. Żadne z nas nie spełniało kryteriów wystąpienia o udostępnienie akt Józefa Macioła. Na szczęście pan dyrektor archiwum IPN z Poznania jest życzliwy i pomocny, choć oczywiście obowiązujących go przepisów złamać nie może. Może jednak wskazać furtkę. Akta IPN udostępniane są dziennikarzom. Oczywiście nie tak przez machnięcie legitymacją prasową, ale jednak możliwość jest. Tak się złożyło, że mama przez niemal całe życie zawodowe była dziennikarzem, a i ja tego zawodu liznąłem co nieco.
Skorzystaliśmy z furtki. Tekst, który czytasz, stanowi w pewnym sensie wstęp do rzeczywistej próby stworzenia reportażu opartego na serii dokumentów, do których dotarliśmy w toku prac genealogicznych.
Powolutku czytam przesłuchanie, jakiemu poddał Józefa Macioła w marcu 1945 roku funkcjonariusz Smiersza (sama nazwa budzi strach – „smiert’ szpionam”). Powolutku, bo spisane po rosyjsku, odręcznie. Pewną nadzieję budzi dopisek polskiego śledczego, że Józef Macioł odwołał zeznania złożone przed Rosjanami jako wymuszone groźbą śmierci. IPN powiadomił nas ostatnio, że znalazł jeszcze inne akta dotyczące Józefa Macioła. Jeszcze ich nie widzieliśmy.
Wojna skończyła się ponad 70 lat temu. Szukamy Basi – dziecka, które w 1943 roku straciło matkę i którego ojciec w 1945 zaczął ponosić konsekwencje swojej niemieckiej narodowości i pracy na rzecz niemieckiej armii w zakładzie i w zawodzie, w którym zaczął pracować na długo przed wojną. To nie jest jakaś odległa, zamierzchła historia, na którą można machnąć ręką. To jest moja historia, to są moi bliscy (a żeby nie rozwadniać tej opowieści pominąłem w niej wujka – żołnierza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie – i drugiego wujka, jego brata – żołnierza Armii Berlinga, i wielu, wielu innych), których małe losy składają się na wielką i żywą i dotyczącą mnie historię.
Comments