Basiu, gdzie jesteś? Reportaż genealogiczny [1/3]
- Marcin Grzesiak
- 18 wrz 2017
- 6 minut(y) czytania
Czy 72 lata po zakończeniu II Wojny Światowej mogą jeszcze trwać osobiste dramaty? Czy mogą doskwierać niezabliźnione rany?
Jestem 50-latkiem. Urodziłem się w Polsce Ludowej, 22 lata po zakończeniu wojny, w mieście, które niemal nie doznało wojennych zniszczeń. Dzieciństwo spędziłem w bezpośrednim sąsiedztwie urbanistycznie zabliźnionej rany po żydowskim getcie. O wojnie nieśmiało świadczyły betonowe obeliski symbolicznie wyznaczające granice nieistniejącej dzielnicy żydowskiej, monumentalny pomnik „złamanego serca matki” upamiętniający gehennę dzieci z niemieckiego obozu dziecięcego i filmy w telewizji, w większości trywialnie sprowadzające wojenne losy do opowiastki przygodowej o załodze czołgu lub przebiegłym J-23. Nie doświadczyłem wojny i nikt z mojej najbliższej rodziny nie był jej ofiarą.
A jednak – wojna wyciska na mnie swoje piętno. Użycie czasu teraźniejszego nie jest pomyłką.
Wszystko zaczęło się od lalki. Właściwie od fotografii lalki. Według dzisiejszych standardów raczej brzydkiej, z gładko przyczesanymi włosami zwiniętymi w dwa ciasne koki po bokach, w sukience do kolan z białym kołnierzykiem. Z dużym wzruszeniem mama, pokazując to zdjęcie, powiedziała, że lalka ta nazywała się Basia. Mama dostała ją na gwiazdkę, przed wojną. Rolę Św. Mikołaja odgrywał brat jej mamy, wujek Mietek. Dlaczego akurat Basia? Bo tak się nazywa najbliższa kuzynka mamy, córka siostry jej ojca. Ktoś, kogo mama nigdy nie poznała, ale kto stał się z czasem najbliższą, bo utraconą, rodziną.
Tę historię po raz pierwszy usłyszałem chyba jako nastolatek. Wtedy nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Miałem na głowie inne ważne sprawy – głównie sercowe i imprezowe. Sprawa Basi wróciła po kilkunastu latach. Mieszkałem wtedy z żoną i dziećmi w mieszkaniu, które w testamencie zapisał mi dziadek, ojciec mojej mamy. Było to to samo mieszkanie, w którym przed wojną mama dostała na gwiazdkę lalkę Basię, i w którym dowiedziała się, że jej tata miał siostrę, która zmarła w czasie wojny, i której córka – Basia – jest gdzieś tam, w świecie. Trochę większa dojrzałość i rosnące zainteresowanie własnymi korzeniami tym razem spowodowały, że słowa mamy o tęsknocie za nigdy nie poznaną kuzynką wziąłem sobie trochę poważniej do serca.
To może trzeba spróbować odnaleźć kuzynkę, zamiast tylko tęsknić? Młodość nie dostrzega przeszkód. Byłem przekonany, że ustalenie co się dzieje lub działo z Basią jest sprawą prostą i łatwą. Zacząłem dociekać, co mama tak naprawdę wie. Okazało się, że zaskakująco niewiele. Dziadek, dopóki żył, co prawda powtarzał i przypominał, że gdzieś tam jest zaginiona kuzynka, ale w opowiadaniu o swoich losach i swoich korzeniach był nadzwyczaj oszczędny w słowach. Nie zwierzył się, czy robił cokolwiek, aby po wojnie odnaleźć swoją siostrzenicę. Nie mówił nic o mężu siostry. Mama pamiętała, że siostra dziadka nazywała się Helena. Ponieważ dziadek mówiąc o niej zawsze nazywał ją Helenką, a kilka razy wspominał o tym, jak pomagał jej lub opiekował się nią przed wojną, mama doszła do wniosku, że Helena musiała być młodszą siostrą dziadka.
W rodzinnych papierach, poza kilkoma zdjęciami (Heleny, Heleny z mężem, Heleny z Basią i samej Basi – wszystkimi z okresu przedwojennego) były jeszcze kartka pocztowa i list. Oba nakreślone tą samą, wyraźnie niewprawną do pisania ręką. Mama pamiętała z opowieści dziadka, że autorką obu była niania opiekująca się Basią. Kartka, adresowana do Tworzyjanek, w których mama z rodzicami spędzała okres okupacji po wysiedleniu z mieszkania w Łodzi, informowała dziadka, że jego siostra, Helena, jest bardzo chora i należy spodziewać się najgorszego. List był informacją, gdzie znajduje się grób Heleny. Korespondencja datowana była w marcu 1943 roku. Na liście dziadek u góry dopisał nazwisko Osuchowski, u dołu: Etschstrasse 16(?), Poznań 11.

Helena Cyranowska i Józef Macioł, Chorzów 1926.
Czyli co wiemy? Jak nazywała się Helena po mężu? Jak nazywał się jej mąż? Mama wysunęła domniemanie, że dziadek zapisał nazwisko Osuchowski, aby nie umknęło mu z pamięci nazwisko szwagra. Szukamy więc Barbary Osuchowskiej. Mój początkowy zapał ostygł jednak szybko, gdy okazało się, że nie wiemy od czego zacząć poszukiwania. Sprawa znów na kilka lat poszła w odstawkę, choć nie w zapomnienie.
Nastała era Internetu. Kiedy mama przypomniała o sprawie poszukiwań Basi, dziarsko usiadłem do komputera i wierząc niezłomnie w powszechną dostępność niezmierzonych oceanów danych, ruszyłem na łowy. Dość szybko znalazłem grób Barbary Osuchowskiej na poznańskim Junikowie. W tym samym grobie pochowany był także Michał Osuchowski – czyżbyśmy znaleźli siostrę i szwagra dziadka? Jak to sprawdzić? Korespondencja wysłana pod adres administracji cmentarza pozostała bez odpowiedzi. W niedługim jednak czasie zdarzyła się smutna okazja odwiedzenia cmentarza na Junikowie. Skoro tak, napisałem list do właścicieli grobu, opakowałem go w plastikową torebkę i tak przygotowany pojechałem do Poznania. Dzięki informacjom o lokalizacji uzyskanym ze strony internetowej cmentarza, dość łatwo znalazłem poszukiwaną kwaterę. Nagrobek z lastriko, spodziewane napisy, niestety brak fotografii, na których można by rozpoznać, czy to „nasza” Helena z mężem. Zostawiłem więc starannie zabezpieczony list i jesienną alejką udałem się do domu pogrzebowego, uczestniczyć w ceremonii, która sprowadziła mnie do Poznania.
Ku mojemu zaskoczeniu, telefon od osoby opiekującej się grobem na Junikowie zadzwonił parę tygodni później. Bardzo szybko ustaliliśmy, że rzekome odkrycie jest jedynie zbieżnością imion i nazwisk. Ale w życiu nie ma przypadków. Pan, z którym rozmawialiśmy był rodowitym poznaniakiem. Kiedy przez telefon odczytałem mu treść listu z 1943 roku, poprosił o chwilę na zastanowienie. Zadzwonił ponownie parę dni później. Zidentyfikował cmentarz, na którym pochowano Helenę w 1943 roku. Ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu okazało się, że był to cmentarz w Parku Manitiusa, który – jako cmentarz niemiecki – został po wojnie zlikwidowany i zamieniony w Park Zwycięstwa. Nie ma więc grobu Heleny! Odszukałem w Internecie informację o dysponencie dokumentów nieistniejącego już cmentarza, napisałem z prośbą o jakąkolwiek informację. Nie dostałem żadnej odpowiedzi. Znaleźliśmy się w martwym punkcie.
Chyba na tym etapie zadałem mamie pytanie, dlaczego dziadek nie utrzymywał ściślejszych kontaktów z siostrą i szwagrem albo dlaczego się tymi kontaktami nie chwalił? Z otchłani wysilonej pamięci mama wydobyła domysł lub strzęp informacji, że dziadek nie lubił szwagra, a po wybuchu wojny nie chciał z nim utrzymywać kontaktów. Być może składa się to w całość z faktem pochowania Heleny na niemieckim cmentarzu, niedostępnym dla Polaków? O co może chodzić? Jaką mroczną tajemnicę skryło milczenie dziadka?
Temat Basi i Heleny wracał co jakiś czas w toku rodzinnych spotkań. Zacząłem go powoli „nawijać na uszy” także moim, dorosłym już, dzieciom. Mama opracowała album zdjęć „ku potomności”. Dwie strony w albumie zajęły zdjęcia dotyczące Heleny, jej męża oraz Basi.
Moje zainteresowanie historią rodziny stawało się coraz głębsze. Coraz częściej wypytywałem mamę i tatę o ich przeszłość. O to, co wiedzą o swoich przodkach. Coraz silniej okazywało się, że o przeszłości rodziny mojej mamy wiemy tak mało, że aż staje się to dziwne. Dziadek nie opowiadał, nie dzielił się wspomnieniami, nie gromadził pamiątek. Z drugiej strony, mama pamiętała powojenną historię pozbywania się przez dziadka drugiego nazwiska – Thum. Czyli dziadek był do wczesnego okresu powojennego dwojga nazwisk? Skąd to drugie, porzucone? Dlaczego porzucone – łatwo dociec.

Helena Macioł z Cyranowskich
W okresie powojennym nie było dobrze widziane odwoływanie się do – najwyraźniej – niemieckiego pochodzenia. Z nazwiskiem Thum moja mama kojarzyła jeszcze Inowłódz jako miejsce, w którym była wraz z dziadkiem jako mała dziewczynka w odwiedzinach u jakiejś rodziny. Inowłódz nie jest daleko, pojechaliśmy, aby się rozejrzeć. Tak naiwnie, bez żadnego przygotowania. Na miejscu stwierdziliśmy, że nie bardzo wiemy od czego zacząć. Zachowaliśmy się więc jak zwykli turyści i poszliśmy zobaczyć romański kościół pw. św. Idziego i otaczający go cmentarz. Tuż przy głównym wyjściu z niego znaleźliśmy okazały nagrobek Jana Thum – sędziego i osoby zasłużonej dla Inowłodza. Okruchy wydobyte z pamięci mamy oblekały się w rzeczywistość! Poszliśmy do proboszcza inowłodzkiej parafii, aby zapytać, czy nazwisko Thum coś mu mówi i czy może mieszka tu ktoś z tej rodziny. Nie trafiliśmy w dobry moment, bo proboszcz był zajęty, ale szybko wskazał ręką kierunek, w którym powinniśmy szukać.
Jechaliśmy powolutku, rozglądając się na obie strony. W końcu na okazałej willi odsuniętej o dobrych kilkadziesiąt metrów od drogi, którą przejeżdżaliśmy, zobaczyliśmy napis „Tumówka”. Niestety brama była zamknięta. Obiecując sobie, że przygotujemy list z prośbą o kontakt i powrócimy tu, aby go zostawić, wróciliśmy do domu. Zanim jednak tak się stało, wydarzył się kolejny przypadek (akurat!) i w jednej z uczestniczek mszy w kościele oo. Jezuitów mama rozpoznała kuzynkę, z którą bawiła się właśnie w Inowłodzu. Znajomość została odświeżona. Co więcej, okazało się, że nowo odzyskana ciocia Ewa od dawna interesuje się historią rodziny i nawet pisze lub współtworzy pracę jej poświęconą. Dzięki Ewie nawiązaliśmy też kontakt z konstantynowską rodziną Tumów, do której do dziś należy letniskowa willa w Inowłodzu. To przede wszystkim bazując na tym, co ustaliła Ewa, zaczęliśmy budować naszą wiedzę.
Tak zaczął się dla mnie magiczny czas odkrywania przeszłości. Każdy dzień przynosił coś nowego. Dzięki internetowym zasobom genealogicznym, zdigitalizowanym zasobom parafialnym, wpisom w kalendarzach i książkach telefonicznych zaczęliśmy krok po kroku odkrywać historię, nie zawsze zrozumiałą, ale zawsze fascynującą. Początki takiego rzucenia się w bogactwo zasobów archiwalnych zawsze przynoszą najpierw odkrycia najbardziej oczywiste. Te rozbudzają chęć odkrywania losów coraz to szerzej pojmowanej rodziny. Już nie tylko ze strony mamy, ale także taty. Przez kilka tygodni co dzień dzieliliśmy się nowymi odkryciami, nowymi pomysłami dalszych poszukiwań i wspomnieniami, które magicznie powracały do – wydawało się – zatartej pamięci. Zaczęło się budowanie drzewa genealogicznego o rozrastającej się szerokości, ale też stale rosnącej wysokości.
ciąg dalszy nastąpi
Commentaires